Dżungla wciąga. Wciąga jak pierwszy tatuaż. Gdy już przełamiesz swój lęk przed nieznanym, chcesz więcej i więcej. Tak, bardzo mi żal. Przez te kilka dni zdążyłam zakochać się z dżungli.
Do tego niesamowite historie opowiadane przez księdza Diego z Ekwadoru (to ten misjonarz z żyłką zamiast gumki do włosów) i innych „tutejszych”. O tym, jak odwiedzać indiańskie społeczności, żeby nie przywitało cię dwudziestu mężczyzn z napiętymi łukami, o tajemniczej roślinie ahuayasca, po której ma się wizje przeszłości i przyszłości. O samotnie podróżujących Indiankach, z którymi nie można rozmawiać. O zabijaniu szamanów albo białych turystów, którzy nie chcieli pokazać paszportów, więc uznano ich za pelacaras – ludożerców spadających na ziemię razem z gwiazdami.
O samych tylko plemionach żyjących w departamencie Loreto można by słuchać i słuchać. Kandozi, Quechua, Achual, Wampis, Sharpa, Awayun, Chayahuita, Shiwilo. Każde z nich ma swoje tradycje, zwyczaje, przesądy, swój język, styl bycia i sposób na przetrwanie. Oczywiście nie żyją już tak, jak ich przodkowie. Jak mówi ksiądz Roman – nie zastaniesz ich codziennie tańczących wokół ogniska, a pióropusze zakładają tylko od święta. Żyją co prawda dwa plemiona, gdzieś przy granicy z Brazylią, które do tej pory nie porzuciły stylu życia sprzed setek lat. Należący do nich Indianie dosłownie uciekają przed cywilizacją. Gdy ktoś namierzy ich osadę, zmieniają miejsce zamieszkania. To o nich pisał Cejrowski w jednej ze swoich książek.
My nawet nie marzyłyśmy o tym, żeby dotrzeć do dzikich plemion z wymalowanymi twarzami i zatrutymi strzałami przewieszonymi przez ramię, ale udało się nam spotkać kilku Indian z plemienia Kandozi. Kobiety szczególnie rzucają się w oczy, bo mają grube czarne długie włosy z obciętą na prosto grzywką a la Kleopatra i kwieciste sukienki we wszystkich kolorach tęczy. Wyglądem przypominają raczej Hawajki, ale są zdecydowanie bardziej otyłe. Gdy się uśmiechają, prezentują się tak pięknie, jak kwiaty na ich sukienkach. I chyba o tym wiedzą, bo nawet ruszają się tak, jakby były stworzone tylko do podziwiania.
Kandozi i większość plemion żyjących w Amazonii to „ucywilizowani” Indianie. Część z nich przyjęła religię katolicką, dlatego ich wioski są celem wypraw misjonarzy pracujących w dżungli. W departamencie Loreto, każdy z nich ma wydzielony obszar. Ksiądz Diego na przykład, aby dotrzeć do swojej parafii, musi płynąc kilka dni łódką, a potem przedrzeć się piechotą przez dżunglę, co z reguły zajmuje mu 8 dni. Ksiądz Józek z kolei, aby odwiedzić lokalne wspólnoty, udaje się w trzytygodniowe wyprawy, pływając od wioski do wioski.
Po miesięcznym jedzeniu konserw z chęcią wraca do San Lorenzo, gdzie co jakiś czas organizowane są kursy dla animatorów. W każdej katolickiej społeczności w dżungli jest animator, który w zastępstwie księdza ewangelizuje, przygotowuje do sakramentów, odprawia liturgię słowa. W indiańskiej hierarchii animator znaczy tyle, co dawny szaman. Indianie wierzą bowiem, że dopóki człowiek nie jest ochrzczony, mieszka w nim diabeł. Chrzest stał się więc czymś w rodzaju magicznego obrzędu, który wypędza złe duchy. A że do chrztu przygotowuje animator, nie można mu odmówić iście szamańskiej profesji.
... poza krótkim okresem 1658-1660 (de jura), gdy trafił pod panowanie Szwecji na mocy...
Dżungla wciąga. Wciąga jak pierwszy tatuaż. Gdy już przełamiesz swój lęk przed nieznanym...
Leży na Oceanie Spokojnym, 3600 kilometrów na zachód od wybrzeży Ameryki Południowej. Od...
Gdy wyjeżdżasz za granicę pamiętaj, że czeka Cię spotkanie z inną kulturą. Ważne jest...
Dodaj nową odpowiedź