Dżungla wciąga. Wciąga jak pierwszy tatuaż. Gdy już przełamiesz swój lęk przed nieznanym, chcesz więcej i więcej. Tak, bardzo mi żal. Przez te kilka dni zdążyłam zakochać się z dżungli.
Poranek w hostelu. Otwieram oczy i nad głową kręci się wiatrak wielkością przypominający skrzydło od helikoptera. W ekspresowym tempie szykujemy się do wyjścia, bo czeka przewodnik i tymczasowy opiekun, czyli nie kto inny, jak ksiądz Józek Kamza, salezjanin. Dla nieuświadomionych – to on jest sprawcą tego całego zamieszania z wyprawą do dżungli. Po drodze zahaczamy o całkiem europejską kawiarnię (kolejna doba bez kofeiny byłaby już przesadą).
Na wylotówce z Tarapoto wynajmujemy samochód z kierowcą. Czerwona Toyota wiezie nas najpierw po asfalcie. Tam mijamy mini jeepy z odkrytymi przyczepami. Jadą wyładowane po brzegi bananami, kobietami i dziećmi podróżującymi na stojąco. Za miastem już tylko szeroka piaszczysta droga o intensywnym rdzawym odcieniu. Pokonujemy górskie serpentyny w tumanach kurzu. Jesteśmy na terenie selva seca, czyli tzw. dżungli wysokiej. To tak jakby roślinność typową dla dżungli przenieść w góry. Naokoło sama zieleń z całą paletą odcieni. Niezliczone gatunki drzew liściastych przemieszane z niskimi palmami o szerokich i rozłożystych liściach zdominowały krajobraz. Tylko ogromne ściany urwisk nie biją w oczy swoją zielenią. Są łaciate – w kolorze popiołu i zwietrzałego piasku, albo jednolite – łososiowo-brązowe i brunatne.
Razem z samochodem wsiadamy na prom o owalnej platformie. To nasza pierwsza przeprawa przez jedno z dorzeczy Amazonii – Paucaryacu.
Dojeżdżamy do miejsca o nazwie brzmiącej nieco z europejska – Laguna Azul. Nic jednak z Europą wspólnego nie ma. Jest to wioska nad jeziorem Sauce, którego wody mają srebrzysto-niebieski odcień, gdy patrzy się na nie z góry. Naprawdę jezioro jest brudno-zielone, jak większość wód słodkich w Peru. Z błękitnymi wodami czy bez, miejsce to rzuca uroki, jak niegdyś indiańscy szamani.
Przy brzegu rezerwujemy łódkę. Młody chłopak w spodniach od garnituru i białym t-shircie robi za naszego sternika i przewodnika. Opowiada o podwodnych jaskiniach, o wulkanie, który raz do roku wybucha pod wodami Lago Sauce. O ryzykantach skaczących z podwieszanego pomostu prosto do wody, która ma w tym miejscu 58 metrów. O syrenie, która według legendy siada na „skalnym krześle”, wynurzając się na powierzchnię.
Wokół widoki, które wcześniej mogłam oglądać tylko z „Tarzanem” w roli głównej. Wioska Locemayo z domkami o dachach z brązowo-szarej strzechy. Drzewa o grubych szarych pniach i korzeniach zanurzonych w wodzie, tak jakby z niej wyrastały. Wiszące liana – przeważnie cienkie, o żółtawym zabarwieniu. I to uczucie, kiedy płyniesz drewnianą łódką z daszkiem z plandeki, słyszysz warkot silnika, czujesz na sobie krople odpryskującej wody i zastanawiasz się, jak to możliwe, że tutaj jesteś.
... poza krótkim okresem 1658-1660 (de jura), gdy trafił pod panowanie Szwecji na mocy...
Dżungla wciąga. Wciąga jak pierwszy tatuaż. Gdy już przełamiesz swój lęk przed nieznanym...
Leży na Oceanie Spokojnym, 3600 kilometrów na zachód od wybrzeży Ameryki Południowej. Od...
Gdy wyjeżdżasz za granicę pamiętaj, że czeka Cię spotkanie z inną kulturą. Ważne jest...
Dodaj nową odpowiedź